Do wyjazdu na festiwale zazwyczaj przekonuje nas spersonalizowana lista artystów. Papa Roach, Depeche Mode, Decapitated i wiele innych zespołów, które przyciągają kilkutysięczną publikę. Wiecie, co jednak jest najlepsze? Nieznane. Warto pójść na koncert kapeli, której nazwa kompletnie nic nam nie mówi. Brzmi dziwnie? Idź na to! Dzięki takim zabiegom poznałam m.in. Łąki Łan czy artystę ulicznego z Australii – Dub FX. Za każdym razem byłam pozytywnie zaskoczona. Odkrywaniemuzyki na festiwalach to najlepsza zabawa.
Naładowanie akumulatorów, czyli wyprawa do Nibylandii
Festiwale są różne. Duże i małe. Wyobraź sobie, że jesteś akurat na takim, gdzie przyjeżdża co roku 700 tysięcy ludzi. Jesteś anonimowy jak nigdy. Możesz tańczyć na środku ulicy i nikt specjalnie nie zwróci na Ciebie uwagi. No, chyba żeby dołączyć. Totalne uczucie swobody i luzu. Możesz leżeć na trawie i pić piwo słuchając swojego ulubionego artysty lub rozmawiając z nowo poznanym człowiekiem. Twoja głowa wyłącza się z wszelakich problemów i możesz mieć wszystko gdzieś.
Mały festiwal nie oznacza, że wyluzowanie jest niemożliwe. Po dwóch dniach na małym festiwalu znasz już właściwie całe pole namiotowe i z każdym witasz się jak ze starym kumplem. Wiesz, że tamten jest fanem Kreatora, a tamta dziewczyna zakochana jest na śmierć w Grabażu. Usiądź z nimi, gadaj o głupotach i ciesz się życiem. Jesteś tu i teraz. Reszta nie istnieje. W sumie przy małej liczbie osób też możesz tańczyć boso. Wielkość festiwalu nie ma tutaj znaczniea.
Na festiwalach mieszka miłość
Może na co dzień odbierani jesteśmy trochę jak kosmici. Nosimy kolorowe ubrania, zbyt krótkie/długie włosy, mówimy o niszowych filmach i słuchamy dziwnej muzyki, ale wystarczy pojechać na festiwal i w końcu możemy poczuć się sobą. Na festiwale jeżdżą ludzie, którzy mają w sercach jednorożce i dodatkowo pływają one w brokacie. Każdy człowiek jest jak brat. Nie ważne skąd jesteś i co robisz. Jeśli w Twoim sercu mieszka plusz – jedź na festiwal. Nigdzie nie będzie Ci tak dobrze, jak tam.
Folkowisko 2017
Szybki kurs pilotażu
Samodzielność. Jeśli jeździsz na zorganizowane wycieczki z biura podróży, to jedyne co musisz, to ubrać sandały i podreptać za przewodnikiem. Festiwale nie mają przewodników. Musisz sam zorganizować sobie czas. Rozplanować koncerty na 3 scenach, gdzie co kiedy i z kim. Jeśli przewalisz całą kasę na głupoty – pewnie ktoś pożyczy Ci na bilet powrotny, ale jednak organizacja się przydaje. Gdy pojechałam na swój pierwszy festiwal, miałam jakieś 12 lat i dzięki temu dziś nie mam problemu z pakowaniem w mały plecak, czy z rozłożeniem namiotu.
Obyczajówka
Czyli misz-masz kulturowy. Poznajesz ludzi z całego świata. Ja np. poznałam na Woodstocku ludzi z Nowej Zelandii, którzy przylecieli do Polski, tylko na Łąki Łan. Nie ważne, że wcześniej grało Prodigy. Oni przylecieli na nasze Łąki Łan! Festiwal daje szansę posłuchania np. gwary kaszubskiej. To nie ważne, że możesz nie zrozumieć. Dowiesz się, że na śląsku na rower mówi się koło i nauczysz się szczegółowo całej mapy świata. Tak całkiem poważnie, to festiwale uczą tolerancji i uświadamiają Ci, że każdy człowiek zasługuje na szacunek. Bez względu na historię czy pochodzenie. To przez ten plusz i jednorożce. No i może trochę wina. Wino też łagodzi obyczaje…albo bimber.
Poradnik oraz pomocna lista stworzona jest na podstawie mojego wieloletniego doświadczenie festiwalowego. Dzięki tej liście unikniesz zabierania ze sobą zbędnego balastu i skorzystasz z moich magicznych sztuczek, które ułatwią Ci życie pod namiotem.
*Polecam Wam wydrukować listę, dla łatwiejszego użytkowania.
Fotografie pochodzą od najlepszego fotografa świata, który mieszka po azjatyckiej stronie Wisły i jeśli szukacie kogoś, kto zrobi Wam NAJPIĘKNIEJSZE fotografie ślubne, portrety czy akty, to zapraszam do galerii Michała Szwerca – psychopaty z aparatem. Jeśli powołacie się na Pożałowaną Wandę, może łba Wam nie ukręci.
Założyłam bloga rok temu. W lutym. Niedługo potem zaczęła się cała akcja u Andrzeja Tucholskiego.Share Week 2018. Twórcy polecają twórców. Nic wtedy z tego nie rozumiałam. Odpuściłam. Minął rok, a ja wsiąkłam w blogosferę bez reszty. Zostawiłam za sobą wyścig szczurów i postawiłam na ludzi. Dlaczego? Bo pod warstwą marketingu, grafik, SEO, sponsorów, wywiadów śniadaniowych itd. kryją się po prostu ludzie. Mijamy ich codziennie na ulicy, nie wiedząc często, kim są. Czym się różnią? Pokonują strach przed odrzuceniem. Mierzą się ze swoimi kompleksami. Wychodzą sobie naprzeciw i pełni obaw piszą blogi.
W akcji Share Week chodzi o to, by polecić trzech blogerów. Wymóg? Muszą mieć to coś.
Jest niczym Jan III Sobieski kierujący husarią w bitwie pod Wiedniem. Scala blogerów w jednym miejscu – w internecie – pod sztandarem wyrywających wpisów z butów, tworzy społeczność. Kim jest nasz wróg? Lenistwo. Brak weny. Odpuszczenie. Co robi Maciej Wojtas? Zmusza nasze mózgi do pracy. Pobudza naszą kreatywność i motywuje do działania. Przy tym jest dobry w pisaniu. Umie zwięźle i na temat.
Internet dzieli się na prawdę i na piękne instagramy. Każdy by chciał żyć w kadrach instagramowych przestrzeni. Co robi Sara? Kolokwialnie powiem (ale to będzie prawda). Pieprzy to. Opisuje prawdę. Fotografuje spacery z rodziną. Cieszy się gdy uda jej się wegańskie ciasto. Kocha Netflixa i wiecie co jeszcze? Czasem wpada w czarne dziury depresji które ją pochłaniają. Nie ma siły z nimi walczyć. Nie chowa się wtedy pod filtrami uśmiechów ze Snapseeda. Po prostu mówi prawdę. Walczy z demonami. Jest prawdziwa i szczera.
Baba ze skrzypcami. Świetnie radzi sobie z wywiadami. Ma poczucie humoru i spędza życie w operze. Mam nadzieję, że znajdzie sposób, by jednocześnie zawojować świat muzyki i blogosfery. Dlaczego wybrałam ją spośród wielu? Bo czuję, że jest gotowa na sukces.
Mam nadzieję, że zakochacie się w tych miejscach tak jak ja!
Jesteś blogerem i chcesz na mnie zagłosować? To bardzo proste.
Napisz artykuł o Share Weeku u siebie. Wymień tam mojego bloga oraz dwóch innych blogerów.
Wejdź na bloga Andrzeja TucholskiegoO TUTAJ i wklej link do swojego wpisu w komentarzu
Złota era polskiego himalaizmu dobiegła końca i nie wiadomo czy kiedyś powróci. Większość kultowych postaci nie żyje lub nie zajmuje się już wspinaczką wysokogórską. Gdy Artur Hajzer po latach postanowił ożywić polski himalaizm, miał jedno mocne nazwisko na swojej liście – Adam Bielecki. Adam jeszcze wtedy nie dokonał swoich największych wyczynów w górach, ale na pewno dał się poznać jako niezwykle szybko aklimatyzujący się wspinacz. Nie można sobie wymarzyć lepszej cechy fizycznej, jeśli chodzi o ten sport.
Adam Bielecki obecnie siedzi w bazie pod K2 i przymierza się do ataku szczytowego. Jeśli mu się uda – będzie pierwszym człowiekiem który stanie na K2 zimą. Z wielką nadzieją przyglądam się dokonaniom chłopaków i z całego serca życzę im sukcesu. Do tego właśnie miejsca zawiodła kariera himalajska Adama Bieleckiego. Oby tak dalej. Jest pierwszym zimowym zdobywcą Gaszerbrum I oraz Broad Peak. Ma 35 lat i należy do ścisłej czołówki zdobywców ośmiotysięczników zimą.
Co przygotowali dla nas Adam Bielecki i Dominik Szczepański?
Adam Bielecki jest niezwykle oddany swoim fanom i opisuje swoje wyprawy w taki sposób, aby każdy śmiertelnik mógł go zrozumieć. Operuje więc językiem przyswajalnym dla ludzi, którzy nie mają zielonego pojęcia o wspinaczce. Wyjaśnia wiele podstawowych zjawisk atmosferycznych panujących w górach. Opowiada o podstawowych zasadach. Wspomina najsłynniejszych himalaistów i przytacza ciekawe anegdoty o nich. Jednak nadal jest to historia o Adamie Bieleckim. Mam wrażenie, że książka od początkowej wesołości i młodzieńczego entuzjazmu zamienia się w coraz cięższą, pełną pokory historię. Adam nie stroszy piór. Czuć, że jest ambitny i chce być wśród najlepszych. Jak sam powtarza wielokrotnie, sprzedałby nerkę, aby pojechać na wyprawę. Jednak nie jest w tym perfidny czy cyniczny.
Przeprawa przez rozdział o Broad Peak to najgorszy moment w książce
Oczywiście nie pod względem technicznym, a emocjonalnym. Z dużym dystansem podchodziłam do tego tematu. Nie chciałam nikogo oceniać, jednak nie wiedziałam co mam sądzić o akcji na Broad Peak, gdzie podczas wspólnej wyprawy zginęli jego przyjaciele Maciej Berbeka oraz Tomek Kowalski. Adam Bielecki został wówczas oskarżony o nieprzyjacielską postawę wobec swoich kolegów. Po dojściu na szczyt zaczął schodzić w dół, pomimo iż zespół szczytowy liczył 4 osoby i teoretycznie powinni oni schodzić tak, by nie stracić się z oczu.
Jednak himalaizm zna mnóstwo historii, gdzie wspinacze różnym tempem wracali do obozów i gdyby nie ten nieszczęśliwy wypadek, nikt nie kwestionowałby jego zachowania. Adam Bielecki przytacza w swojej książce kilka takich historii swoich starszych kolegów. Czy jest to forma usprawiedliwienia? Być może. Niewielu jest wspinaczy, którzy weszli na ośmiotysięcznik zimą. O tyle więc jest trudno rozstrzygnąć, czy Adam Bielecki był w stanie czekać na swoich kolegów, czy słuchał swojej intuicji i zszedł w dół w obliczu zagrożenia swojego życia. Żadne raporty nie będą na ten temat całkowicie rzetelne.
Nie miałam przekonania, by wydawać jakiekolwiek osądy w tej sprawie wcześniej, i nie mam go także po skończonej lekturze (obu tekstów). Ta historia wzbudziła we mnie ogromne współczucie. Zaskakuje mnie, z jaką łatwością ludzie wypowiadają się na tematy, o których mają znikome pojęcie. W jednej chwili jesteś bohaterem narodowym, a zaraz cisną się w Ciebie epitety typu: zły, brzydki, winny, polaczek, słabiak, samolub itd. Serio? To jest zupełnie taka sama akcja, gdy ktoś wypowiada się o Waszej sytuacji rodzinnej na podstawie plotek usłyszanych od sąsiadów, nigdy nie wchodząc do Waszego domu. To jest ich świat. Tylko oni rozumieją, co tam na górze się dzieje.
Każdy wspinacz, który wybiera się na tak niebezpieczne wyprawy, robi to na własną odpowiedzialność. Od tej tezy wyjdźmy i dopiero później rzucajmy na kogokolwiek psy. To oni noszą śmierć swoich bliskich, partnerów i przyjaciół w sercu. Dla ludzi na dole jest to często jedynie tania sensacja. Dla porównania: Wojciech Kurtyka ma na swoim koncie zero wypadków w górach. Ani jeden jego partner nie zginął z nim podczas wyprawy. Zainteresowanie Wojtkiem w naszym kraju? Minimalne. Sami się nad tym zastanówcie. Nie ma książki o wspinaczce bez opisu jakiejś kontrowersji. Niestety ten sport naznaczony jest śmiercią i to się nie zmieni. Panujmy jednak nad naszymi emocjami i cedźmy słowa. To są żywi ludzie. Odczuwają wystarczające piętno w swoich sercach.
Wystarczy zeskanowac sobie kod i czekają na Was niespodzianki
Czy warto przeczytać książkę Adama Bieleckiego i Dominika Szczepańskiego?
Warto poznać perspektywę Adama Bieleckiego. Nie tylko, by spróbować zrozumieć akcję na Broad Peak. Adam opowiada o nieżyjącym już Arturze Hajzerze. Niesamowicie się to czyta. Artur Hajzer wskrzesił polski himalaizm i to on zapoczątkował zimowe ekspedycje, którymi dziś kieruje Krzysztof Wielicki. Dziś o wspólnych wyprawach z Arturem nie opowie Jerzy Kukuczka czy którykolwiek partner z młodości. Wielu już nie żyje. Adam Bielecki ma zatem asa w rękawie. To już nie jest ten sam rodzaj wspinaczki, jaką uprawiali w młodości Ryszard Pawłowski czy Wanda Rutkiewicz. W grę wchodzą nowoczesne technologie. Polskie wyprawy są wyposażone w najwyższej jakości sprzęt. Adaś opowiada także o swoich pierwszych wyprawach u boku Denisa Urubko. Jest to zatem wspaniały wstęp do poznania historii, która dzieje się na naszych oczach. Tu i teraz.
Książka dodatkowo wzbogacona jest o kolorowe fotografie najwyższej jakości. Mam wrażenie, że Adam z uporem maniaka fotografuje swoje wyprawy, by choć w minimalnym stopniu podziękować swoim darczyńcom, którzy sponsorują jego wyjazdy. Ta książka to gest. Próba obrony, własna perspektywa, próba spisania historii i podziękowania dla swoich fanów. Odnoszę wrażenie, że Adam Bielecki to niezwykle ciepły człowiek i porusza mnie jego postawa. Jego ostrożność i pokora budzą we mnie ogromny szacunek. Dominik Szczepański i Adam Bielecki zrobili kawał dobrej roboty. Polecam serdecznie – Pożałowana Wanda.
Fot. główna: Mieszko Stanislawski/REPORTER / REPORTER) / Fot. w tekście są moją własnością i ukazują one fragmenty książki Adama Bieleckiego.
Wojtek Kukuczka. Choć wyścig jego ojca o ośmiotysięczniki z Reinholdem Messnerem śledziła cała Polska, on sam nie poczuł powołania by iść w jego ślady. Został artystą. Fotografem. Na co dzień zrzesza wokół siebie ludzi związanych z kulturą i posiada własny szczyt marzeń.
W którym momencie zacząłeś czuć, że jesteś przede wszystkim artystą fotografem, a nie tylko synem sławnego ojca? Czy ta „łatka” uwierała Cię kiedykolwiek?
Nigdy w życiu nie miałem takiej chwili, że starałem się iść w ślady ojca. Himalaizm zawsze był obecny w opowieściach i historiach, ale nigdy nie próbowałem związać z tym życia. Wspinam się, ponieważ wujek mnie tym zainteresował, ale to nigdy nie było dla mnie inspiracją. Fotografia przyszła do mnie naturalnie, może nawet przypadkowo. Wiązało się to z wyborem szkoły. Wybrałem się do technikum fotograficznego, bo ten temat mi się spodobał i tam rozwijałem swoje umiejętności. Potem poszedłem na studia fotograficzne i tak jest do dzisiaj. Nigdy więc nie miałem rozdroży tego typu, ponieważ nigdy w mojej świadomości kariera himalajska się nie objawiła.
Trochę się jednak wspinasz. Głównie jest to wspinaczka rekreacyjna, ale miałeś okazję być także na Evereście. Czy to doświadczenie pozwoliło Ci w jakiś sposób zrozumieć ludzi, którzy wspinają się w góry wysokie?
Faktycznie byłem na Evereście, ale nie był to wyjazd w takiej formule, w jakiej wspinał się ojciec. To nie był sportowy wypad z zaawansowanymi planami typu: zrobienia nowej drogi czy z nowatorskimi elementami. Nie mniej jednak miałem szansę zobaczyć tę przestrzeń, spróbować swoich sił na takich wysokościach. Czy rozumiem ludzi, którzy wspinają się na takich wysokościach? Każdy ma swoje argumenty, dla których się wspina. Mnie się wydaje, że jest to oczywiście fascynujące i ciekawe. Jest to coś, dzięki czemu można dotknąć wspaniałych wrażeń. Zmierzyć się ze swoją słabością. Myślę, że jak najbardziej można w tym odnaleźć sens życia czy chociażby wielką pasję.
Czyli nie jesteś przeciwnikiem?
Nie. Absolutnie.
Co najbardziej wkurza Cię w dziennikarzach? Pamiętasz jakieś najbardziej absurdalne pytanie, jakie Ci zadano?
Dziennikarze są różni. Jeśli coś zostało napisane i opublikowane, to jest to materiał sprawdzony. Taki któremu można zaufać. Tymczasem miałem kilka takich przypadków, gdzie udzielałem wywiadów i zauważyłem później, że podano w tych materiałach uproszczenia, pewnego rodzaju skróty myślowe, dopowiedzenia… Pomylono fakty. Przedstawiono narrację, która nie dotyka prawdy. Wydaje mi się, że wynika to często z braku przygotowania albo z chęci wywołania kontrowersji, ale na pewno nie jest to ogólna uwaga do wszystkich dziennikarzy. Jednak faktycznie, wielokrotnie spotkałem się z takim sposobem „pójścia na skróty”. Może jest to bardziej efektowny sposób, ale w rzeczywistości jest to bardzo powierzchowne i nieprofesjonalne.
Na moim blogu poruszam także tematy muzyczne, muszę więc zapytać: Jakiej muzyki słucha Wojtek Kukuczka?
Ogólnie słucham dużo różnej muzyki, ale gdybym miał wybrać ulubiony gatunek to najbardziej lubię muzykę w klimacie rockowym i reggae. Kiedyś tak bywało, że się miało jednego ulubionego artystę, ale teraz to się często zmienia. Człowiek nie jest już taki przywiązany.
Na co dzień pracujesz w GALERII NEGATYW w Katowicach. Jesteś jej założycielem?
Tak, galerię zakładałem razem z Łukaszem Pallado. Nie jest to jednak galeria, jaką zazwyczaj można sobie wyobrazić, czyli taka, która ma swój budynek i tam bez przerwy trwa działalność. Jest to raczej inicjatywa – projekt wystawienniczy, w ramach którego są realizowane różne eventy artystyczne.
Czy w GALERII NEGATYW można spotkać Twoje prace? Realizujesz obecnie jakieś artystyczne projekty?
Nie. Koncentrujemy się na wystawianiu różnorodnych artystów. Działania galerii nie są skierowane na mnie czy innych ludzi, którzy w niej pracują. To jest po prostu galeria, w której pokazujemy szerokie spectrum twórczości. Obecnie nie ma żadnej mojej wystawy, ale pracuję nad pewnymi projektami.
Może zdradzisz jakieś szczegóły? Moi czytelnicy to ludzie powiązani w różny sposób z kulturą i na pewno będą zainteresowani Twoją twórczością.
Na tę chwilę posiadam za mało informacji, by coś zdradzić, jeśli jednak będzie jakiś wernisaż, na pewno dam Ci znać.
Założyłeś jakiś czas temu Fundację Wielki Człowiek. Na jakich działaniach opiera się ta inicjatywa?
Działamy w tej fundacji w różnych kierunkach. Z jednej strony jest to kultura, sztuka, a także edukacja kulturalna. Działamy projektowo. Mamy jakąś inicjatywę i ją realizujemy, np. serię warsztatów albo jakiś projekt wystawienniczy. Drugą taką gałęzią są działania wokół kultury górskiej. Prowadzimy na przykład archiwizację materiałów górskich. Można także zobaczyć Wirtualne muzeum Jerzego Kukuczkiktóre jest dostępne w internecie dla każdego.
Dlaczego Wanda Rutkiewicz miała tak trudne życie? Jeżeli w jednym diagramie umieścimy despotyczną matkę, przeraźliwie ambitnego ojca i notorycznie zdarzającą się śmierć w rozbitej rodzinie,która pozbawia poczucia bezpieczeństwa – są spore szanse, że życie takiej osoby będzie ogromnie trudną drogą. Takie osoby będą stale dążyć do udowadniania sobie oraz innym, że są coś warci. Dopóki nie odnajdą z powrotem bezpiecznej przystani i o ile w ogóle ją odnajdą. To piszę ja – amator psychologii- Pożałowana Wanda.
Wanda Rutkiewicz była chorobliwie ambitna po ojcu. Zapatrzona w jego sukcesy, próbowała mu zaimponować przez całe życie. Jestem nawet skłonna postawić tezę, że cały wyścig wspinaczkowy zaczął się właśnie od tego. To między innymi ambicja nie pozwoliła Wandzie Rutkiewicz zrezygnować ze wspinaczki. Góry nie były dla niej tylko drogą wolności. Himalaje stały się jej więzieniem, bo tylko na tej płaszczyźnie mogła udowadniać sobie i innym, że jest najlepsza. Nie wierzę w jej duchowe obcowanie z przyrodą. Wanda Rutkiewicz potraktowała góry ambicjonalnie i dlatego w nich poniosła śmierć. Nie potrafiła żyć już tak, jak żyją zwyczajni, szarzy śmiertelnicy.
Wierzę, że oprócz świetnego przygotowania technicznego, trzeba także słuchać tego, co góra ma nam do powiedzenia. Dlatego zawsze bliżej mi do filozofii Wojciecha Kurtyki niż do Jurka Kukuczki. Wandę jednak pokochałam, dlatego że ta kobieta miała ogromnie trudną osobowość i zwyczajnie próbowała sobie z tym poradzić. Dopóki człowiek walczy o siebie, należy próbować go zrozumieć.
Wanda Rutkiewicz była pierwszą kobietą na K2, była pierwszym polakiem i europejczykiem na Evereście, organizowała kobiece wyprawy na Gaszerbrum III czy Gaszerbrum II. Wspięła się na Nanga Parbat. Samotnie dokonała wejścia na Czo Oju. W ogóle zdobyła osiem z czternastu ośmiotysięczników. Wojciech Kurtyka mówi, że cyfry te są pewnym ograniczaniem umysłowym. Że góry to nie tylko liczby i szczyty, ale trudne technicznie ściany – tutaj rozpoczyna się alpinizm i piękno wspinaczki.
Wanda nie miała dobrej sławy w swoim środowisku. Po pierwsze- była kobietą. Wspinaczka wysokogórska przez wiele lat była uznawana za męski sport. Mówiono nawet, że kobiety w górach przynoszą pecha. Uważał tak Andrzej Zawada, Krzysztof Wielicki, a nawet Jerzy Kukuczka. Jednak to była przypadłość polskiej mentalności. Reinhold Messner – pierwszy zdobywca wszystkich ośmiotysięczników- nie widział problemu, by wspinać się z Wandą. Wspierał ją także w organizowaniu kobiecych wypraw. To zagraniczne znajomości otworzyły przed nią drzwi do kariery himalaistki. Jej światowe wsparcie i kontakty sprawiły, że ci górscy seksiści musieli wielokrotnie uśmiechać się do Wandy, gdy mieli problem ze zorganizowaniem własnych wyjazdów w Himalaje.
Po drugie – Wanda Rutkiewicz odziedziczyła despotyzm po matce. Dlatego jej oba małżeństwa się rozpadły i dlatego mało kto chciał wspinać się z Wandą. Duże ekspedycje mają to do siebie, że wiele osób pracuje na sukces wyprawy, ale na sam szczyt docierają niewielkie zespoły. Dwie osoby. Czasem cztery. Ci ludzie poświęcają własne ambicje. Osobiste korzyści są drugorzędne. Przebywanie na takich wysokościach wszystko im wynagradza. Niestety, Wanda nie potrafiła zrezygnować z własnych sukcesów na rzecz wypraw. Zaślepiona własnymi potrzebami, poświęcała resztę zespołu i sama docierała na szczyt. Sukcesy miały należeć tylko do niej. Nieraz ryzykowała powodzenie całej ekspedycji. Na ten syndrom cierpiał także Jerzy Kukuczka.
Dlaczego więc pokonała ją liczba CZTERNAŚCIE oraz OSIEM?
Karawana Marzeń to był ostatni plan tej wybitnej himalaistki. Przerażona swoim wiekiem i spadkiem formy fizycznej zabrnęła jeszcze dalej i postanowiła zdobyć 6 ośmiotysięczników w ciągu roku. Tyle dała sobie czasu, by być pierwszą kobietą, która zdobędzie wszystkie najwyższe szczyty świata. Byłaby wtedy trzecią osobą z takim osiągnięciem. Niestety plan był kompletnie nie do wykonania. Wandą Rutkiewicz kierował strach przemijania. Górskie sukcesy to jedyna rzecz, która ją napędzała. Nic dziwnego, że wizja zakończenia kariery budziły w niej przerażenie. Ktoś tak niezwykle ambitny nigdy nie pogodzi się z przejściem na emeryturę. Choć mogła przepięknie opowiadać o wyprawach młodym ludziom, uczyć ich, wskazywać im drogę, wolała umrzeć w górach, tak jak sobie to przepowiedziała.
Jej brat zginął, gdy był małym chłopcem. Jej ojca zamordowano. Oba jej małżeństwa skończyły się porażką. Ryszard Pawłowski zakwestionował jej wejście na Annapurnę. Gdy się w końcu szczęśliwie zakochała – jej partner zginął podczas wspólnej wyprawy. To niewątpliwie dużo traumatycznych przeżyć. Pomimo tak wielu sukcesów, Wanda nie potrafiła cieszyć się życiem. Nie założyła rodziny, nie posiadała dzieci. Podejrzewam, że była mocno rozdarta, pomiędzy tym, jakie życie wybrała, a pomiędzy życiem, którego pragnęła. Nie potrafiła poświęcić nic, by być po prostu szczęśliwa.
Kanczendzonga – dlaczego Wanda Rutkiewicz wybrała tą górę?
Wanda Rutkiewicz zaginęła podczas realizacji planu Karawany Marzeń. Kanczendzonga to góra, o której mówi się, że nienawidzi kobiet. Wiele z nich poniosło śmierć właśnie tam. Pierwszą polką na tym szczycie była Kinga Baranowska. Dokonała tego dopiero w 2009 roku. Jednak nie sądzę, by z powodu mistycznej nienawiści Kanczendzonga przytuliła Wandę Rutkiewicz na zawsze. Wszyscy wspinacze mówią o walce. Jeżeli przydarzy ci się wypadek w górach, nie możesz odpuścić. Jeśli Twój umysł się podda – przegrywasz. Czy Wanda miała jeszcze siłę, by walczyć? Czy wybór tej wrogiej – wobec kobiet – góry był celowy?
Mama Wandy sympatyzowała z buddyzmem. To sprawiło, że wierzyła, że jej córka żyje. Według jej teorii himalaistka uciekła i zamieszkała w tybetańskim klasztorze. Uważała, że ma duchowy kontakt z córką i że Wanda w końcu jest szczęśliwa. Wierzyła w to do końca swojego życia, a dożyła sędziwego wieku 102 lat. Para wspinaczy, którzy przyszli do domu matki Wandy, powiedzieli, że widzieli w klasztorze kobietę, która wyglądała jak jej córka. Chciałabym w to wierzyć. Byłoby to piękne zakończenie historii mojej bohaterki.
Chciałabym, aby Wanda Rutkiewicz miała łatwiejsze życie. To jak przepięknie wprowadziła kobiety w góry wysokie. Ta jej cała emancypacja – imponujące. Ona zwyczajnie wyprzedziła ducha swoich czasów. Miała tytuł magistra inżyniera elektroniki. Znała się na marketingu, wiedziała, z kim rozmawiać i jak rozmawiać, by osiągnąć sukces. Świetnie prezentowała się w telewizji. Gdyby tylko żyła w naszych czasach, zdobywałaby właśnie zimą K2 i byłaby mistrzynią Social Mediów.
Pomimo całej gamy czarnych historii, pomimo wad, pomimo wrodzonego despotyzmu, chorej ambicji – Wanda Rutkiewicz pozostanie moją bohaterką. Między innymi dlatego, że pionierzy zawsze mają pod górkę, a ja lubię ludzi, którzy mają pod górkę.
Źródła zdjęć: Foto główne: (Sondeep / East New) Foto w żółtym kombinezonie – (prawdopodobnie Bogdan Jankowski) Foto: Jerzy Kukuczka, Wanda Rutkiewicz i Krzysztof Wielicki – (AGENCJA SE/EAST NEWS) Foto ślubne – (archiwum Eugeniji Murauskiené / zbiory Muzeum Sportu i Turystyki)
Czeskie kino otworzyło mi oczy na polską nieudolność. Niby jesteśmy dobrzy w patetyczne filmy historyczne, ale za grosz nie umiemy robić komedii romantycznych. Jesteśmy zapatrzeni w Amerykę i gdybyśmy mogli, odwzorowalibyśmy od nich niemal wszystko. Począwszy od programów rozrywkowych typu talent show, kończąc na komediach romantycznych. Cała popkultura z zachodu, dzień dobry globalizacjo.
Gdybyśmy mieli tylko fundusze na blokbastery typu Avengers, na pewno byśmy je skopiowali kropa w kropę. W zasadzie dobrze robimy, gdy nie możemy, Polska uciśniona to najlepsza Polska, jaka nam się trafia. Gdy niemożliwością jest stworzenie polskiego filmu Sci-Fi, Allegro tworzy wraz z Tomaszem Bagińskim fantastyczne krótkie metraże o polskich legendach. Smoki nie są z tektury, czary i mrok nie są z Ameryki, istne cudo. Czyli, że potrafimy. Nie wspominając już nawet o Sekmisji. Do dziś zastanawiam się jak to możliwe, że Juliusz Machulski w takich czasach nagrał tak niesamowity film, jeśli chodzi o scenerie i wykonanie. Może ktoś wie i wyjaśni mi to zjawisko?
Przyznam się, że do dziś nawet mi to nie przeszkadzało. Nikt nie wymaga od komedii romantycznych przecież jakiś wielkich fanfarów, ale to, co robią Czesi w filmie „Wszystko albo nic” to istna paranoja. Paranoja według przeciętnego Polaka. „Wszystko albo nic” to czeska produkcja, która zachwyciła mnie swoją niesztampowością. No bo kto by myślał, że w filmach w ogóle można palić papierosy. Przecież to nie po bożemu. Dajcie spokój, tak propagować palenie papierosów? No w filmie historycznym owszem, ale tak w komedii romantycznej? Nie ma mowy! Dopiszcie do tego całą gamę przekleństw, rozmowy o seksie i parę gejów. Na dodatek do jednego z nich główne bohaterki zwracają się per PEDZIO i totalnie nikt tam się nie obraża. Śmiechom i chichom nie ma końca. Heloł? Czy ktoś już wezwał komisję od etyki?
Żeby nie było tak łatwo, w filmie także nabijają się z „wegechuji” i to jest totalnie pokręcone. Ostatnio oglądałam polską komedię z Anną Dereszowską w roli głównej, która robiła ciasto z buraka, a na pocieszenie dała swojej porzuconej przyjaciółce sok z jarmużu i selera. Czy to nie jest trochę pretensjonalne? Ja wiem, że kino musi iść z duchem czasu, a już na pewno komedie romantyczne, ale bez przesady. Nie jesteśmy przecież idiotami. Na pocieszenie Bridget Jones jadła pudło lodów i siedziała rozczochrana w czerwonej antyseksownej piżamie, a nie piła koktajl z jarmużu. Dokąd to zmierza? Serio ktoś je jarmuż na pocieszenie?
Nie mam nic do jarmużu, ale powinniśmy pokazywać w filmach prawdę
Czesi kręcą filmy, jakby w ogóle nie zwracali uwagi na otaczającą ich rzeczywistość. Mają w dupie poprawność. Może to nie jest jakaś wysokich lotów produkcja, ale umówmy się, człowiek się na niej na zmianę ŚMIEJE i PŁACZE! Kumacie to? Kto z Was ostatni raz płakał na komedii romantycznej w wykonaniu Polaków (mówimy o kinie współczesnym)? Nie chcę być wredna, kocham polskie kino, nawet kiedyś pisałam o tym wpis na blogu, ale ostatnio jakby ta miłość lekko osłabła. Jest we mnie jakaś złość, że nie mamy w sobie takiej buńczuczności jak Czesi. Robimy kino poprawne, a to jest za mało.
Jest taki cykl reportaży na filmwebie, w którym ludzie kina wypowiadają się na temat swojego gustu. Kiedyś Sebastian Fabijański wypowiedział bardzo ładne zdanie, z którym się mocno utożsamiam. Stwierdził, że Polacy nie opowiadają ciekawych fabuł, które by były zwyczajnie wymyślone. Historię polską opowiadamy fantastycznie, ale wciąż nikt nie wymyśla ciekawych scenariuszy, tak jak robią to np. Anglicy. Jeśli coś robimy, to zaraz się okazuje, że w zasadzie jest to zapożyczone. No dobra, Smarzowski jest genialny, ale to jednak wciąż jest malutko.
Czesi udowadniają, że można pieprzyć wszystkie kanony i robić to, co się chce. Nie musi być sterylnie. Smarzowski to wie i Czesi to wiedzą. Czas chyba wyciągnąć kija? Czy nie? Jeżeli nie lubicie komedii romantycznych, to polecam jeszcze jeden film, który wyrywa z butów – Czeski sen. Jeśli się skusicie i obejrzycie to arcydzieło, to koniecznie dajcie znać, czy się ze mną zgadzacie. Bandiczki to są niezłe świry i coś czuję, że mogłabym się tam przeprowadzić. Gdybym była facetem, zapuściłabym wąsa i nosiła sweter z krecikiem. Życie byłoby od razu ciekawsze i nie wiałoby taką poprawną nudą. Film także szczerze polecam. Naprawdę śmiałam się i płakałam na zmianę, nie przeszkadzał mi nawet polski dubbing ani piosenki Ewy Farny, a to już naprawdę sukces! Chciałabym, żeby Polacy także kręcili właśnie takie komedie romantyczne.
Gdyby jednak Polacy nie chcieli nic zmienić, pozostaje mi czeskie kino, więc można spać spokojnie.
No images found! Try some other hashtag or username
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.ZgodaZapoznaj się z polityką prywatności
Najnowsze komentarze