Czarnobyl – taka piękna katastrofa [Recenzja]

Czarnobyl – taka piękna katastrofa [Recenzja]

Czarnobyl to choroby popromienne, porzucone domy, kłamstwa i tajemnice. HBO postanowiło zrekonstruować wypadek jądrowy z 1986 roku i pokazać światu, jak wyglądała katastrofa czarnobylska. Oraz jak władze ZSRR postanowiły — nieudolnie — ukryć owe wydarzenia przed światem. Każdy z nas o Czarnobylu słyszał, niektórzy nawet pamiętają smak płynu Lugola. Nikogo nie powinno więc dziwić ogromne zainteresowanie nową produkcją HBO. Którą już po dwóch odcinkach można określić jako pierwszej klasy horror. 

Twórcy serialu obnażają krętactwa osób odpowiedzialnych za katastrofę w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Jednak przede wszystkim opowiadają historie ofiar wybuchu, które poświęciły własne życie, by ratować miliony istnień. Heroizm ten należy podkreślić, lecz jednocześnie pamiętać, że wielu szło w tę nierówną walkę niczym zwierzęta na rzeź. Wielu z nich nie było świadom, że umrze w ciągu kilku lat, miesięcy, dni, a nawet godzin.

Autorzy podają nam na tacy wysokiej jakości thriller, w którym zobaczymy m.in. tragiczne skutki napromieniowania. Ludzi rozkładających się żywcem, których ciała na zawsze pozostanę połączone z betonem, określone później jako radioaktywne zagrożenie. Ujrzymy rozpacz w oczach żony strażaka, fizyka jądrowego i wojskowego. Dostrzeżemy go nawet w oczach polityków, którzy poprzez partyjną grę i strach o własny stołek, nie będą w stanie trzeźwo określić sytuacji i na czas wydać odpowiednich rozkazów.

Czarnobyl to serial, który snuje się powoli, niczym unoszący się dym znad reaktora. Twórcy nie stawiali na sensację, superbohaterów i tani poklask, a skupili się raczej na opowiedzeniu prawdziwych wydarzeń i wytłumaczeniu, dlaczego ta historia potoczyła się dokładnie tak, jak się potoczyła.

Sama przeanalizowałam sobie wątki naukowe z serialu i nigdy wcześniej nie rozumiałam ich bardziej, niż dzisiaj. Czułam się jak ekranowy Borys Szczerbina (Stellan Skarsgard), któremu fizyk jądrowy Walerij Legasow (Jared Harris) tłumaczy, na czym polega katastrofa tego wydarzenia. To ogromny plus tej produkcji. Niełatwo jest wyjaśnić zwykłemu człowiekowi, co tam właściwie się wydarzyło.

Twórcy zadbali nie tylko o szczegółową chronologię wydarzeń katastrofy w Czarnobylu, ale pamiętali także o części wizualnej. Niektórzy internauci twierdzą, że Amerykanie nie nadają się do opowiadania tej historii. Tłumacząc, że Jankesi nie rozumieją klimatu, który wówczas panował w krajach ZSRR. Ja raczej powiem, że nikt tak chętnie nie ścierał się z Rosjanami, jak Amerykanie właśnie.

Dlatego uważam, że producenci z USA rewelacyjnie oddali klimat tamtych czasów. Zadbali o architekturę, samochody, ubiór, fryzury, a nawet o muzykę. Muzykę islandzkiej kompozytorki Hildur Gu-nadóttir, która budzi w nas podniecenie i zdenerwowanie jednocześnie. Ten porządek sprawia, że jeszcze mocniej odczuwalny jest nastrój grozy.

No i obsada. Jared Harris grający Legasova, jest bezkonkurencyjny. Jego postać pojawia się w drugim odcinku i z miejsca napędza całą machinę. Wiecie, że mam słabość do dobrych duetów? Wiecie. Może to trochę nudne, ale Jared Harris i Stellan Skarsgård wspólnie tworzą wspaniałą drużynę. Valery Legasov, fizyk jądrowy i głoszący prawdę naukowiec, oraz Boris Shcherbina, sceptyczny i oddany partii polityk. Żeby zbytnio nie przedłużać, dodam, że Emily Watson także świetnie odgrywa swoją rolę naukowczyni i jej hipnotyzujące spojrzenie jak zwykle spełnia swoje zadanie.

Czarnobyl i ekologia

Kiedy 10 lat po katastrofie po raz pierwszy zobaczyłam Czarnobyl, zaskoczyła mnie przewaga zieleni. Moje notatki z podróży pełne są znaczków i podkreśleń typu „dzikie pola”, „lasy”, „zwierzyna leśna”, „olbrzymie grzyby”. Na przekór mitom i wyobrażeniom w Czarnobylu powstał jedyny w swoim rodzaju ekosystem. Wbrew najczarniejszym prognozom teren odżył, by stać się największym europejskim rezerwatem przyrody obfitującym we florę i w faunę. Wszystkie zwierzęta, podobnie jak lasy, pola i bagna tego zaskakująco ciekawego środowiska, są napromieniowane. Ku zaskoczeniu wszystkich one również doskonale funkcjonują.

 

 Mary Mycio, Piołunowy las. Historia Czarnobyla, wyd. KR, Warszawa 2006.

Myślę, że natura sama doskonale skomentowała własne dzieło i porażkę człowieka. Jednak historia czarnobylska nadal budzi w nas skrajne emocje. Pomimo wielu dokumentów, które było dane mi obejrzeć na ten temat, wciąż intryguje, ciekawi i porusza. Wierzę także, że słusznie zrezygnowałam ze szczegółowego opisywania tej katastrofy, ale jeśli nie jest Wam ona znana, tym bardziej powinniście sięgnąć po nową produkcję HBO.

Rozmowy o kinie – maj

Rozmowy o kinie – maj

Składam się z bajek Disneya, dokumentów kryminalnych oglądanych po kryjomu i tych wszystkich filmów, gdzie Julia Roberts lub Mel Gibson zbawiają świat przed zagładą. Wychowałam się w poczuciu, że mój tato o kinie wie wszystko. Albo, że w ogóle zdobył wiedzę całego świata. Uwielbiałam w sposób niezrozumiały obserwować go, gdy oglądał obrady rządu, zalewając go przy tym pytaniami o randomowych polityków.  To wszystko połączone w jedno pudełko Panasonic mocno wpłynęło na moją dorosłą już formę i miłość do popkultury. Myślę, że wtedy zakochałam się w starszych panach i dlatego dziś, zamiast wzdychać do Ryana Goslinga, kocham się raczej w Robercie Redfordzie. Nawet Bradley Cooper jakoś tak korzystniej wygląda, od kiedy nieco się postarzał.

Kobiety znacznie gorzej miały się się na dużym ekranie. Przez lata jako dodatki do kadru, zachowawcze i zatrudnione do leżenia w pościeli. Dlatego jeszcze mocniej do mnie przemawiają postaci stworzone przez Meryl Streep czy Jane Fondę. Pożegnały one podwójne standardy, przebiły szklany sufit i udowodniły, że kobiety jednak głos mają i to nie byle jaki.  Dlatego dziś będzie o kinie. O tym, co warto obejrzeć, do czego wrócić, przeanalizować i odkryć na nowo. 

Pożegnanie z Afryką

O kinie

Wanda, Ameryki to Ty nie odkryłaś. Wszyscy już to widzieliśmy. Okey, ale jest jedna sprawa, którą sobie uświadomiłam całkiem niedawno. Gdy oglądałam ten film lata temu, widziałam w nim po prostu historię miłosną. Dziś widzę piękny film o wolności. Wolności nie w sensie takiej, jaką kojarzymy zazwyczaj. Nie o naszą osobistą przestrzeń, możliwość decydowania, czy swobodnego przemieszczania się po pięknej Afryce chodzi, ale o wolność, którą daje miłość. Miłość dojrzała, taka, która pozwala nam na bycie sobą, która dopełnia, nie jest zaborcza. Kocham Cię, jesteś wolny, więc możesz wyjść przez drzwi mojego domu, kiedy zechcesz, i zawsze te drzwi będą otwarte na Twój powrót. Nie chcę Cię posiadać, a jedynie być obok. I ta miłość będzie trwać, dopóki nie wzbijesz się ponad ziemię w swoją ostatnią podróż po nieboskłonie.

After Life

Ricky Gervais wciela się w postać smutnego wdowca, którego przed popełnieniem samobójstwa ratuje jedynie obowiązek nakarmienia psa. Daje on sobie więc warunek, że gdy nadejdzie kres życia jego przyjaciela, on sam zakończy swój żywot. Przepełniony żalem i goryczą po stracie swojej ukochanej, postanawia być obojętnym i wrednym typem, który udowodni wszystkim, że nie warto być dobrym człowiekiem. Taranuje wszystko i wszystkich na swojej drodze i potrafi zranić nawet upierdliwego dzieciaka ze szkoły, którą codziennie mija. Jego żal podsycają filmiki, które nagrała dla niego, przed śmiercią, jego żona. Każdy dzień to jeden filmik, puszka jedzenia dla psa, spacer z nim i tysiąc zachowań, które odbijają się na jego najbliższych. Ricky Gervais jest KA-PI-TA-LNY w swej roli. Jest on zresztą także reżyserem tego serialu, więc nikogo chyba nie dziwi, że historia ma właśnie taką narrację. After Life to opowieść o pięknej miłości, stracie i próbie poradzenia sobie z ogromną tęsknotą za ukochaną osobą.

Narodziny gwiazdy

Producenci najpierw podarowali nam piękną muzykę, a potem totalnie rozczarowali filmem. Miała być piękna historia miłosna z muzyką w tle, a dostaliśmy tani dramat. Tej historii nie ratuje ani Lady Gaga, ani Bradley Cooper. Oboje grają na najwyższym poziomie i widz jest przekonany o autentyczności chemii między nimi, ale sama opowieść jest płytka i z każdą minutą traci na wartości. W rezultacie mamy film, który może i zaczyna się doskonale, ale na końcu już mało kto pamięta ten zachwyt. Gdyby nieco zmienić historię głównej bohaterki i zrezygnować z całej tej tandety, mielibyśmy przepiękne widowisko o miłości z kapitalną muzyką.

Jane Fonda in Five Acts

Jane Fonda to kobieta, która cholernie mnie inspiruje. Aktorka, aktywistka, matka, żona i to trzykrotnie. Jeśli chcecie wiedzieć, jak wyglądała historia dziewczyny, która z bycia dodatkiem na ekranie stała się pewną siebie feministką, powinniście zalogować się na HBO i obejrzeć ten kilkugodzinny, wspaniały dokument o jej życiu. Jane Fonda opowiada w nim o trudnej relacji ze sławnym ojcem, chorą psychicznie matką, skomplikowanych, ale pięknych małżeństwach i o walce przeciwko wojnie w Wietnamie. Dlaczego właśnie ona? Bo nigdy się nie poddała.

Instagram

No images found!
Try some other hashtag or username